Kick-Ass Matthew Vaughna to komedia o ludziach, którzy uwierzyli, że mogą założyć maskę i pelerynę, a następnie wyjść w miasto i zachowywać się jak komiksowi bohaterowie. Taki jest główny bohater, Dave Lizewski, nastolatek z dobrymi intencjami, chcący udowodnić światu, że można czynić dobro i walczyć ze złem bez supermocy. I choć po pierwszej interwencji zostaje dźgnięty nożem i potrącony przez samochód, nie poddaje się. Zakłada swoje zielono-żółte wdzianko, bierze dwa kije i nocą szuka przygód – ratuje potrzebujących, walczy z chuliganami, odnajduje zaginione koty. Ludziom to się podoba i wkrótce Kick-Ass, bo taki sobie pseudonim wybrał, zostaje medialnym bohaterem. W międzyczasie w mieście pojawiają się inni zamaskowani “herosi”, Big Daddy i Hit-Girl (duet rodzinny – ojciec z córką), którzy, w przeciwieństwie do poczciwego Kick-Assa, za cel upatrzyli sobie mafię, a zwłaszcza jednego człowieka, Franka D’Amico. I, podobnie jak przestępcy, nie patyczkują się z przeciwnikiem, posyłając kolejnych ludzi D’Amico do kostnicy.
Ekranizacja komiksu. “Która już z kolei?”, ktoś zapyta. Na szczęście film Vaughna różni się od innych Batmanów, Supermanów czy X-Men. Przede wszystkim dlatego, że próbuje rozprawić się z mitem superbohaterów i pokazać, jaką siłę we współczesnym świecie ma kostium i maska. O tym samym opowiadali Strażnicy Zacka Snydera, ale tamten film był mrocznym dramatem psychologicznym. Kick-Ass to jakby weselszy brat bliźniak Strażników – ktoś zakłada maskę, myśli, że ulepszy świat, a tymczasem konsekwencje takiego myślenia przekładają się na liczbę zabitych ludzi. A tych w filmie Vaughna nie brakuje. Ale w przeciwieństwie do dzieła Snydera, Kick-Ass jest lekki, niesamowicie zabawny i pełen energii. Posunąłbym się do stwierdzenia, że jest to najbardziej energetyzujący komiks na ekranie w historii kina! Co nie znaczy oczywiście, że wszyscy będą się na nim bawić. Jednych śmieszy Woody Allen, innych zaś to, jak facet przewraca się na skórce od banana, a jeszcze innych strzelanie do dziecka. U Vaughna próżno szukać Allena i bananów.
Najbliżej mu do humoru prezentowanego w Wanted – Ściganych Timura Bekmambetova, zresztą również ekranizacji komiksu Marka Millara. Oba filmy opowiadają podobną historię – młody, niezadowolony ze swojego życia mężczyzna staje się nagle herosem. Czarny, o odcieniu wręcz nihilistycznym humor obecny jest w tych dwóch produkcjach – tam wybuchały szczury i strzelano przez mózg, tutaj 10-letnia dziewczynka posługuje się nożami i pistoletami lepiej niż Jason Bourne. Klnie też więcej niż on. I właśnie dzięki Hit-Girl ten w zamierzeniu realistyczny film zamienia się w hiper-nierealistyczną bajkę dla dorosłych. Bo któż uwierzy, że niewinnie wyglądające dziecko potrafi bez problemu rozprawić się z armią kilkudziesięciu profesjonalnych zabójców?
Ale w filmie Vaughna nie akcja wydaje się najważniejsza, lecz postacie, które dzięki maskom dążą do normalności. Dave Lizewski jest nikim w “cywilu” – dziewczyny nie zwracają na niego uwagi, po śmierci matki nie potrafi nawiązać relacji z ojcem, a ze swoimi dwoma kumplami rozmawia tylko o komiksach. Jako Kick-Ass w końcu jest lubiany i doceniany, ale przede wszystkim dostrzegany. Nie inaczej jest z bohaterem o pseudonimie Red Mist, który, wkładając kostium, chce zaimponować swojemu ojcu, ale również zyskać przyjaciela w osobie Kick-Assa. Przyjaciela, którego nigdy wcześniej nie miał. Jest też mała Mindy, czyli Hit-Girl – pomagająca tacie w krwawej wendetcie. Dzięki rozważnej grze małej Chloë Moretz, postać ta nie zamienia się w pozbawioną skrupułów psychopatkę, która bawi się mordując. Wszyscy oni zakładają maski, aby bardziej zbliżyć się do tych, których kochają. I jak na ironię, dzięki przemocy, która staje się ich dominantą, tak też się dzieje.
Aktorsko Kick-Ass przedstawia się bez zarzutu. Grający tytułową postać Aaron Johnson budzi natychmiastową sympatię jako miły, choć pechowy nastolatek. Nie jest pakerem czy wyżelowanym lalusiem, tylko zwyczajnym chłopakiem. Kostium nie uwydatnia jego mięśni, ani nie sprawia wrażenia, że mamy do czynienia z kimś groźnym. Wręcz przeciwnie, jest śmieszny i niepoważny. Na szczęście Johnson nigdy nie naśmiewa się ze swojej postaci, a dzięki temu my nie śmiejemy się z Lizewskiego. Spore osiągnięcie. Oklaski należą się też Nicolasowi Cage’owi, który przypomina widzom, że jest aktorem wszechstronnym. Jego Big Daddy to z jednej strony troskliwy ojciec, z drugiej bezlitosny mściciel, może nawet nieco szalony. W interpretacji Cage’a oba te wizerunki idealnie ze sobą współgrają.
To film dla fanów komiksów, ale nie tylko. Bo co to znaczy “być superbohaterem”? Dla Dave’a Lizewskiego oznacza to, ni mniej ni więcej, pomagać innym. Nie chodzi mu o bicie kogo popadnie, co może sugerować jego ksywka, ale o podanie ręki drugiemu człowiekowi, gdy ten ma kłopoty. Bardzo to szlachetne, Dave. A przy okazji można nabrać pewności siebie, zdobyć wymarzoną dziewczynę, stać się symbolem. Z drugiej strony być ruchomym celem dla całego światka przestępczego, który przy pomocy karabinów maszynowych, noży i bazooki będzie chciał udowodnić, że nie ma miejsca dla superbohaterów na tym świecie. Matthew Vaughn mówi, że może i nie ma, ale to nie znaczy, że nie można samemu spróbować.
Tekst z archiwum film.org.pl (16.04.2010)